czwartek, 11 lutego 2016

"Mieć taki problem jak ty, to czysta przyjemność" Rozdział piąty.

 Wróciłem na miejsce, w którym przed chwilą wydarzyła się jedna z piękniejszych chwil w moim życiu. 
-Cilla? Co się stało? - zapytałem zdyszany. 
-Mam dosyć tego wszystkiego! Choroba i tak prędzej czy później mnie wykończy! Dla mnie już nie ma ratunku, rozumiesz? 
-Co ty wygadujesz? Ty będziesz normalnie żyła, będziesz szczęśliwa i nikt ci tego szczęścia nie odbierze. 
-Nie wiesz jak to jest żyć z chorobą, a zwłaszcza tą, więc gówno możesz wiedzieć. 
-Masz w okół siebie kochających ludzi. 
-Tak ci się wydaję, a na prawdę, to ja nie mam nikogo. 
-Masz wielu ludzi, którzy cię wspierają i kochają. 
-Przepraszam, ale muszę już iść. - powiedziałam czując w sobie totalną pustkę. 
-Czekaj - chwycił mnie za dłoń. - sama na pewno nie pójdziesz.
-Och, już nie rób z siebie wielkiego rycerza w srebrzystej zbroi, pójdę sama, czy to ci się podoba, czy nie. 
-Musisz być taka uparta? Martwię się o ciebie. 
-To się nie martw. Mało masz własnych problemów? Niepotrzebny ci kolejny w mojej postaci. 
-Mieć taki problem jak ty, to czysta przyjemność. 
-Zapomnij o mnie. Mnie i tak już wkrótce nie będzie...- powiedziałam i oddaliłam się w przeciwną stronę.
Czułam jakby kontrolę nad moim ciałem przejęła jakaś niepoczytalna siła. Nogi niosły mnie przed siebie, przed oczami miałam dziwne mroczki, w głowie miałam jeden wielki chaos. Nie wiedziałam co ze mną w tej chwili się wyprawia. Cholera, co się ze mną dzieje?! 
*** 
Budzę się rano w kompletnie nieznanym mi miejscu. W całym ciele czuję jedynie przeszywający mnie ból. W powietrzu dało się wyczuć zapach spalonych papierosów, który zaraz zaczął mnie drażnić i moja astma wdała się we znaki. Podniosłam się momentalnie. Byłam kompletnie zdezorientowana. Z wczoraj nie pamiętam nic. A przecież nic nie piłam. O narkotykach nie ma mowy. Z kieszeni bluzy wyjęłam komórkę. Zajebiście. Ponad dwadzieścia połączeń nieodebranych?! Postanowiłam zadzwonić do Artura. 
-Artek? - wymówiłam ze łzami w oczach. 
-Boże! Cilla! Myślałem, że umrę! Gdzie ty jesteś?! - w jego głosie słychać było ogromne zdenerwowanie. 
-Ja ci wszystko opowiem, ale proszę cię...przyjdź po mnie. 
-Gdzie ty jesteś? 
-Wydaje mi się, że obok jakiejś knajpy - obejrzałam się za siebie i spojrzałam na masywny napis na górze budynku. - będę iść plażą w stronę hotelu. 
-Dobrze. Już wychodzę. 
*** 
-Matko! Tak się o ciebie martwiłem. - Szalpuk przybiegł do mnie i wtulił mnie w swój tors. 
-Ja wiem, przepraszam. Wytłumaczę ci to wszystko. 
-Chodź do hotelu. Jesteś cała roztrzęsiona. 
W drodze mu opowiedziałam co do szczegółu, wszystkie zdarzenia wczorajszego wieczoru, które udało mi się zapamiętać. 
Był zszokowany. A ja nie czułam już nic. 
-Mamy zaraz trening. Idziesz z nami? - zapytał. 
-Jasne. 
-Na pewno chcesz iść? 
-Tak, na sto procent. Pójdę się tylko ogarnąć. 
W łazience odświeżyłam się. Wzięłam szybki prysznic. Zrobiłam makijaż, włosy spięłam w wysokiego kucyka i ubrałam się: 
I byłam gotowa. 
Chwyciłam tylko swoją torbę i schodami zbiegłam na dół. 
Oczywiście nie mogło obejść się bez spotkania z Aaronem... 
-O, tutaj jesteś księżniczko! - nawet się nie zdążyłam odezwać, a już tonęłam w jego objęciach. 
-A gdzie miałabym być? 
-No szukałem cię wczoraj, ale cię nie było. 
-No tak. 
-Lecisz z chłopakami na trening? 
-Jak widać. - wzruszyłam ramionami. 
-Masz czas wieczorem? 
-Nie wiem. Nie planowałam jeszcze niczego. 
-To może zarezerwujesz czas dla mnie? 
-W sumie, to czemu nie. 
-Czyli jesteśmy umówieni? 
-Powiedzmy, że tak. 
-Trzymam cię za słowo. - puścił mi oczko. 
Uśmiechnęłam się serdecznie. 
-Ja muszę lecieć. Zgadamy się jakoś później. 
-W razie czego to, wiem gdzie masz pokój. 
-To do później. - ucałowałam go delikatnie w policzek. 
-Do później. 
Opuściłam hotel i weszłam do wesołego autobusu. 
Zajęłam miejsce na samym przodzie i wlepiłam wzrok w widok za oknem. 
Na halę zajechaliśmy chwilę przed godziną jedenastą. 
Wysiadłam z pojazdu i stanęłam obok wujka. 
Zaraz podbiegł do mnie uśmiechnięty od ucha do ucha Kurek. 
-Cilla! Słońce ty moje! - po chwili tonęłam w jego objęciu. 
-Chłopie, chcesz mnie udusić? - wydusiłam z siebie. 
-Przepraszam. To z tej radości. 
-Jakiej znowu radości, Bartoszu? - uśmiechnęłam się szeroko. 
-No, a jak myślisz? 
-No nie wiem, może mi podpowiesz? 
-Może sama w końcu do tego dojdziesz. 
-O ty! Dobra, zobaczymy. Taki dostaniesz dzisiaj wycisk na treningu, że wyśpiewasz mi to. 
-Tak? 
-Tak. 
-Zobaczymy, zobaczymy. 
-Oj Bartek, Bartek...Mykaj dalej na halę, a nie powietrze marnujesz tutaj! 
Założył ręce w geście "focha" i powędrował przed siebie. 
Nie mogłam powstrzymać śmiechu i zaczęłam śmiać się jak kretynka, która przed chwilą opuściła psychiatryk. 
On był takim pozytywnym człowiekiem i przesyłał super energię. 
Ja już od dłuższego czasu pracowałam jako psycholog kadry i bardzo dobrze znałam się z chłopakami. Mieliśmy super kontakt. 
Zasiadłam przy stoliku i zaczęłam wykonywać papierkową robotę. 
Zajmowała mi zawsze dużą część czasu. Może też dlatego, że często ktoś mi w niej przeszkadzał? 
Chłopaki to są nieźli figlarze i lubią się czasem powygłupiać moim kosztem. 
Chociaż dzisiaj trening przebiegał w miarę spokojnie. 
***
Była godzina dwudziesta pierwsza. Nałożyłam na bikini.
Zabrałam ręcznik i ruszyłam nad basen hotelowy. Chciałam się trochę odprężyć, bo ostatnich wydarzeniach należało mi się trochę spokoju. 
Zasiadłam na chłodnych płytkach nad basenem i zanurzyłam delikatnie prawą stopę. Chłód wody sprawił, że przez moje ciało przeszły ciarki. 
W tej chwili nie brakowało mi niczego. Spokój zdecydowanie mnie uspokoił. Dał upust moim skołatanym nerwom. O tej porze nikogo nie zastałam w tym miejscu. Może dlatego, że większość wolała ten czas spędzać na mieście. Lub na plaży. Z moich rozmyśleń wyrwała mnie jakaś męska dłoń, która zagościła na moim ramieniu. 
-Tutaj jesteś. - powiedział ze spokojem. 
-Przepraszam, mieliśmy się spotkać, ale musiałam sobie jakoś odreagować. 
-Nic się nie stało. Wieczór się jeszcze nie skończył. 
-Masz rację, ale ja nie mam ochoty nigdzie się wybierać. 
-Rozumiem. Możemy zostać tutaj i pogadać. 
-No tak. Korzystając z okazji chciałam ci o czymś powiedzieć. 
-Słucham? 
-Jestem chora. Mam nowotwór...-do oczu podeszły mi łzy. 
-Nie wiem co powiedzieć. - wydusił z siebie po chwili milczenia. 
-Nic. Powiedziałam ci tylko żebyś wiedział, że masz do czynienia z śmiertelnie chorą laską. 
-Nie mów tak. To się da wyleczyć. Nie możesz się poddawać. 
-A jeżeli nie mam siły do walki? 
-Masz siłę. Po prostu musisz uwierzyć, że się uda. 
-Może i masz rację. 
-Bo mam. A teraz niech pani uśmiech wraca, bo nie wypada aby taka piękna kobieta była smutna. 
Uniosłam kąciki ust ku górze. 
-Tak sto razy lepiej. - Amerykanin uśmiechnął się szeroko. 
Nagle przyszedł zdenerwowany Artur. 
Oczywiście coś, a raczej ktoś mu nie pasował i zaczął swoje "kazanie". 
Myślałam, że nie wytrzymam! Chociaż pewnej rzeczy się po nim nie spodziewałam i to mnie z lekka zszokowało...




-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Dzień dobry! Witam Was po dłuugiej przerwie :) 
Jak widzicie blog zaczyna znów funkcjonować ;) 
Pełna nowych pomysłów powracam. 
Rozdział piąty już za nami i mam nadzieję, że Was nie zanudziłam ;D
Kolejny pojawi się wkrótce, bo niestety ferie mi się kończą i trzeba wracać do porządku dziennego.
Buziol :* 
~Weronika. 

sobota, 12 grudnia 2015

Blog zawieszony.

Witam Was :)
Mam trochę smutną wiadomoć, ale musiałam tak postąpić :(
Otóż blog zostaje zawieszony do czasu nieokreślonego :((
Powodów jest kilka, ale nie mogę Wam ich wyjawić :/
Wrócę, dwa razy mocniejsza i z nowymi pomysłami!
Mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe :( :*
Do zobaczenia wkrótce!
Trzymajcie się!
Buziole! :*
Weronika.

poniedziałek, 16 listopada 2015

Rozdział czwarty.

-Porąbało cię do końca?! - krzyknęłam na Łukasza.
-Przecież to dobry pomysł!
-Całkiem ci się poprzewracało w główce.
-Ale dlaczego?
-Nigdzie się nie wyprowadzam, a tym bardziej za granicę!
-Pojechalibyśmy chociażby do Włoch. Twojego rodzinnego miasta.
-Nigdzie się nie wybieram i koniec kropka. Rozumiesz?
-Rozumiem.
-Słuchaj jest jeszcze jedna sprawa...
-Jaka?
-Nie chciałam ci o tym mówić, ale kiedyś trzeba. Mam raka.
-Jak to masz raka?
-Normalnie.
-Dlaczego mi o tym nie powiedziałaś szybciej?
-Nie chciałam żebyś traktował mnie tak jak inni.
-To znaczy jak?
-Wszyscy zawsze zwracają na mnie uwagę. Na przykład:
"Nie jedz tego, bo ci zaszkodzi"
"Nie rób tego, bo w twoim stanie to niedopuszczalne."
Mam już tego serdecznie dosyć. Nie chcę żyć z tą świadomością, że wszyscy uważają na mnie jak na jakąś kruchą, porcelanową laleczkę.
-Rozumiem, ale nie przejmuj się tym. Obiecuję, że to nic między nami nie zmieni - powiedział, objął mnie i pocałował.

*Tydzień później*
-Ugh...gdzie jest mój paszport?! - biegałam po całym domu jak nienormalna.
-Sprawdzałaś w komodzie?
-Nie nie sprawdzałam...No proszę cię, wszędzie go szukałam. Bez niego ani rusz - usiadłam na podłodze załamana.
-Myszko, znajdzie się na pewno!
-Ta, ale ja już wszystko przeszukałam!
-A sprawdzałaś w torebce?
-Taka głupia nie jestem żeby go tam schować już wczoraj.
-No, ale sprawdź.
Zajrzałam, a raczej wysypałam wszystko z torebki.
-Jest! - wykrzyczałam uradowana.
-No widzisz, mówiłem ci.
-To odwieziesz mnie na lotnisko?
-Jasne.
Mężczyzna zabrał moje walizki i ruszyliśmy w stronę auta.
*Na lotnisku*
-No to czas się pożegnać - powiedziałam smutna.
-Nie bądź smutna misiek - przytulił mnie.
-Dzwoń często.
-Zawsze i o każdej porze dnia.
-Dam ci znać jak wylądujemy.
-Dobrze.
-No to na mnie już czas...Do zobaczenia - wtuliłam się w niego bardzo mocno.
-Będzie mi ciebie brakować.
-Halo...Cilla! - męski, znajomy mi głos wyrwał mnie z tej chwili.
-Czego?! - odkrzyknęłam.
-Musimy już iść.
-A no racja, już idę.
Wróciłam do Łukasza.
-Do zobaczenia - pocałowałam go.

*Po przylocie*
Rio! Jak tu wspaniale!
Wszystko jest zupełnie inne niż w Polsce. Inni ludzie, atmosfera...wszystko.
Zajechaliśmy pod hotel.
Wysiedliśmy z pojazdu i ruszyliśmy do budynku.
Kiedy weszliśmy byłam bardzo zdziwiona i skołowana. W recepcji zastaliśmy Amerykanów i wygląda na to, że będziemy z nimi dzielić hotel. Pomyślałam sobie, że po prostu super, ekstra, fajnie...czy tylko jeden hotel jest w Rio? Odebrałam swoje klucze i pędem podążyłam na górę. Niestety zaczepił mnie Aaron.
-Cilla!
Udawałam, że go nie słyszę.
Jednak on nie dawał za wygraną.
-Poczekaj...- chwycił mnie za rękę.
-Czy ty jesteś jakiś ułomny?! - wyrwałam rękę z jego uścisku - nie chcę z tobą gadać, więc daj mi wreszcie święty spokój, do jasnej cholery!
Popatrzył na mnie zszokowany. Odeszłam od niego.
Wjechałam na drugie piętro i otworzyłam drzwi kluczem, który otrzymałam na dole.
Odłożyłam walizki i walnęłam się na łóżko.
Po wyczerpującej podróży miałam dosyć.
Byłam tak padnięta, że zasnęłam.
*Dwie godziny później*
Wstałam lekko zmieszana i jak to mam w zwyczaju, zaraz po przebudzeniu zerknęłam na telefon. Sześć połączeń od Artura i siedem od Łukasza...
***
Godzina dwudziesta pierwsza. Uwielbiam o tej porze spędzać czas na dworze.Przebrałam się i wybrałam się  na plażę.

Sama. Całkiem sama. Musiałam sobie kilka spraw przemyśleć.
Usiadłam na piasku. Bawiąc się nim i przesypując z ręki do ręki po policzku spłynęła mi łza. Za nią następna, a potem kolejna i takim sposobem kropelki poleciały strumieniem. Nie wiem dlaczego płakałam. Może dlatego, że to wszystko mnie przerastało? Choroba...ale z resztą nie ma co się oszukiwać, to życie mnie przerastało. Niby idealne, tak? Nie. To co ostatnio zrobił Łukasz nadal siedzi mi w pamięci i tak cholernie boli. Zrobił mi tym ślad nie tylko psychicznie...fizycznie też.
"Milczenie to przyjaciel, który nigdy nie zdradza" 
Może i robię źle, że milczę. Może robię źle, że wybaczyłam mu to i udaję, że wszystko jest dobrze. Może robię źle, że zamykam się w sobie. Ale to wszystko poprzedzone jest słowem "może"... 
Wstałam i podeszłam bliżej wody. Stanęłam na brzegu, a chłodna i orzeźwiająca woda co kilka chwil zakrywała moje stopy. 
Patrzyłam cały czas przed siebie. Po moich policzkach nadal spływały łzy. Byłam przekonana, że to wszystko potoczy się inaczej. Byłam po prostu naiwna. Miłość jest ślepa. Wprowadza nas w ślepe uliczki, a potem karze odnajdywać drogę...Czy aby na pewno tego pragniemy? Warto się zastanowić.
Nagle ktoś podszedł do mnie od tyłu i mnie objął. Ja momentalnie odskoczyłam.
-Matt? - zapytałam zdziwiona.
-Przepraszam, poniosło mnie.
-Wystraszyłeś mnie.
-Wiem, przepraszam.
-Okej. Co ty tutaj robisz?
-Lubię samotność. Lubię czasem pobyć sam i sobie parę rzeczy przemyśleć. A teraz jest taki szczególny moment.
Pomyślałam sobie, że jednak mamy coś wspólnego.
-Tylko dlaczego akurat plaża?
-Spokojniej tu niż na mieście.
-Kręcisz mi tu - wyczułam kłamstwo z jego strony.
-No dobra, masz mnie. Szukałem cię.
-Po co?
-Chciałem ci coś powiedzieć.
-No więc?
-Zawróciłaś mi w głowie.
-Co? - zapytałam zszokowana.
-Od dnia kiedy cię spotkałem nie mogę przestać o tobie myśleć.
-O jejku...Matthew...- zamurowało mnie.
-Nie oczekuję, że ty czujesz do mnie to samo.
Nie wiedziałam co mu odpowiedzieć. Anderson był mężczyzną idealnym. Dlaczego wybrał akurat mnie, skoro może mieć każdą?
-Cilla, możesz mnie nawet znienawidzić za to co teraz zrobię, ale chcę żebyś wiedziała, że cię kocham - podszedł do m
nie i wbił się w moje usta.

Nie myślałam o niczym w tym momencie. Wszystko było mi obojętne.
Zarazem byłam zszokowana, W głowie miałam totalny mętlik.
-Przepraszam - oderwał się ode mnie i odszedł.
Stałam jak wryta.
Co ja zrobiłam?
A Łukasz?
Zdradziłam go?
Przecież to jest jakieś chore!
Zachowałam się jak ostatnia kurwa!
*Matthew*
Wiem. Pewnie źle postąpiłem. Ale to było silniejsze ode mnie. Mam nadzieję, że ona jednak nie odwróci się ode mnie.
Idąc w stronę domu i rozmyślając tak, nagle usłyszałem krzyk.
Wystraszony zawróciłem i pobiegłem w przeciwną stronę,

                                                                                 *
                                                                                 *
                                                                                 *
                                                                                 *
                                                                                 *
                                                                                 *
                                                                                 *
                                                                                 *
Dam,dam,dam...witam Was serdecznie z...trochę szokującą i długo wyczekiwaną czwóreczką ;D
Czy dużo namieszałam?
Czy Cilla odnajdzie się w tym całym bałaganie?
Tego dowiecie się w następnych rozdziałach :)
Buziole :*
Weronika :* 

sobota, 26 września 2015

Rozdział trzeci.

Rozdział trzeci.
-Hej! A ty gdzie uciekasz? - usłyszałam męski znajomy głos.
-Aaron! To ty.
-No ja, a oczekiwałaś kogoś innego?
-Nie, po prostu nie poznałam twojego głosu.
-Idziemy się przejść?
-Emm...no okej.
-To chodźmy -powiedział z uśmiechem na ustach.
Ruszyliśmy w stronę rynku.
Rozmawiało mi się z nim jakbyśmy znali się od lat.
-To nieźle -śmiałam się z tego co wcześniej powiedział -ale mnie i tak nie pobijesz!
-A co takiego ty zrobiłaś?
-To było sześć lat temu, ostatnia sobota czerwca. Miał to być najważniejszy i najpiękniejszy dzień mojego życia. Wszystko było dopięte na ostatni guzik i idealnie zaplanowane. No może pomimo jednego faktu...mianowicie stojąc przed ołtarzem uświadomiłam sobie, że nie kocham tego mężczyzny, który miał stać się zaraz moim mężem. No co mogłam zrobić? Wzięłam nogi za pas i uciekłam. Najlepsze były miny tych wszystkich gości! -zaczęłam się śmiać.
-Już wyobrażam sobie ciebie w białej sukni uciekającej z kościoła.
-Właśnie! Ślub!! -wykrzyczałam.
-ej, ej...nie znamy się jeszcze na tyle, aby wykonać taki odpowiedzialny krok.
-Głupku! Moja kuzynka ma ślub za tydzień, całkiem wyleciało mi z głowy...nie mam prezentu, sukienki i partnera. Wiem. Pójdziemy na zakupy, chodź -powiedziałam i chwyciłam go odruchowo za rękę.
Ruszyliśmy w stronę galerii handlowej. W głowie miałam totalną pustkę co mogłabym kupić. Dlatego też ruszyłam do pierwszego lepszego sklepu z nadzieją, że coś mnie zainspiruje. Pierwszy butik okazał się totalną porażką, z resztą kolejny też i kolejny tak samo. Totalnie bezradna i opadnięta z sił po dwóch godzinach usiadłam na ławce.
-Nie wiem, totalna klapa -powiedziałam.
-Zmachałem się -powiedział zmęczony Aaron.
-Mam większy problem...chociaż nie! -olśniło mnie -już mam.
-Ty idź ja sobie tu poczekam.
Nie zwracając na Amerykanina pobiegłam przed siebie.
Całkiem zapomniałam o tym sklepie. A przecież tu zawsze znajdywałam ubrania na odświętne okazje. Od razu po wejściu w oczy rzuciła mi się piękna sukienka z wystawy. Podeszłam do lady i poprosiłam ekspedientkę o pokazanie mi owej sukienki. Szanowny pan Russell chyba zmienił zdanie, bo zaraz był obok mnie.
-Znalazłaś coś? -zapytał chłopak.
-Tak. Ładna?
-No, no..
-Idę przymieżyć.
Ruszyłam w stronę przymieżalni. Tam wbiłam się w kieckę.
-I co? Może być? -zapytałam wychodząc nieśmiało.
-Wow -powiedział Aaron.
-Czyli może być -uśmiechnęłam się.
***
-Możesz mi wytłumaczyć gdzie ty byłaś?! -zapytał oburzony Artur.
-A co cię to obchodzi?
-Dużo mnie to obchodzi.
-Nie wtykaj nosa w nieswoje sprawy.
-Chcę się tylko dowiedzieć gdzie i z kim byłaś!
-Byłam w galerii.
-Z..?
-Aaronem.
-Przepraszam...z kim?!
-Głuchy jesteś? Z Aaronem.
-Ustaliśmy coś sobie. Miałaś się z nim nie zadawać!
-Nie będziesz kierował moim życiem -powiedziałam i odeszłam.
Wróciłam do pokoju i usiadłam na łóżku. Tak właściwie to, dlaczego on daje mi taki zakaz zadawania się z nim? Jestem dorosła i wiem co robię. Mimo, że znam go jakoś specjalnie długo, trochę krócej niż Artur. Może to są tylko stereotypy. Napewno.
Całkiem zapomniałam o dzisiejszej wizycie u lekarza. Zaczęłam się szykować. Przebrałam się.
Zamówiłam taksówkę i wyszłam. 

***
Zrobili mi badania i wychodzi na to, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Ale wiadomo, liho nigdy nie śpi i nie ma co się przedwcześnie cieszyć.
Stwierdziłam, że wrócę na pieszo.
Spacer mi się przyda.
Co do tematu ślubu, to mam jeszcze jeden problem. Partner. Na Artura nie mam co liczyć, idzie do kolegi na urodziny.
A może tak by poprosić...hmm, będzie pewnie afera jak bym poprosiła Aarona. No, ale z drugiej strony sama nie pójdę. A gdyby nikt o tym nie wiedział? Wujka Stephana nie będzie. Nagle rozległ się dźwięk mojego telefonu.
-Halo - powiedziałam.
-Jesteś już po badaniach? -to był Artur.
-No jestem, a co?
-Pytam się tylko, jak wyszły?
-Dobrze, lekarz powiedział, że mój stan się poprawił i nie widzi póki co nic niepokojącego.
-To całe szczęście. Kiedy wrócisz? Musimy pogadać.
-Nie wiem - przewróciłam oczami.
-Cilla...
-Okej, daj mi pół godziny.
-Czekam, do zobaczenia.
-Cześć.
Oczywiste było to, że nie nie wrócę, bo on tak sobie życzy. Wiem o co mu chodzi. Pewnie o Aarona. Zadzwonię do niego i zapytam czy możemy się spotkać. Wybrałam jego numer, ale nic. Nie odebrał.
*Po meczu*
-Cześć Cilla! - usłyszałam dosyć znajomy mi głos.
Odwróciłam się i okazało się, że to Matthew.
-O hej - uśmiechnęłam się szeroko.
-Jak tam?
-Dobrze...już o wiele lepiej niż ostatnio.
-To super. Słuchaj, może dałabyś się zaprosić na jakąś kawę?
-Wybacz, ale będę musiała ci odmówić.
-Oke,j rozumiem...-powiedział zawiedziony.
-Widziałeś gdzieś Aarona?
-Nie - powiedział lekko zazdrosny.
W tym momencie właśnie go zauważyłam.
-Aaron! - krzyknęłam.
-Tak? -odwrócił się.
-Yyy...- spanikowałam - już nic.
-No mów.
-Już nic, naprawdę.
-Niech ci będzie.
Uśmiechnęłam się i odeszłam.
Głupio mi tak było. Poproszę Artura, nie będzie miał wyjścia. A nawet gdyby nie, to pójdę sama. Wyszłam z obiektu. Zadzwoniłam po taksówkę. Wiedziałam, że trochę sobie poczekam. Nagle przed oczami przemknął miężczyzna. To on. To był on! Jakim cudem on już wyszedł?! Nie, to nie może być prawda...proszę. Tyle się przez niego nacierpieliśmy, ja i moi rodzice dwadzieścia lat temu.
Ja miałam wtedy zaledwie pięć lat, a moja siostra, której już z nami nie ma, piętnaście. To było dla nas, a zwłaszcza dla mnie takie trudne, zważając na to, że kilka dni potem zginęli moi rodzice. A siostra? Siostry nie było z nami już kilka dni wcześniej. I to wszystko prze tego bydlaka. Najpierw gnębił Camillę, potem wykorzystał i zamordował. Dostał zaledwie dwadzieścia pięć lat więzienia. Moim zdaniem powinien siedzieć tam całe życie i jeden dzień dłużej.
Camilla popadła wtedy w bardzo złe towarzystwo. Narkotyki, urzywki i alkohol. Tam właśnie poznała Igora. Rodzice tyle razy jej wmawiali aby nie zadawała się z nimi.To jednak nic nie dawało, ona była uparta. W sumie w naszej rodzinie każdy był uparty jak osioł. Potem pojawił się jego brat, ale to już dla mnie za ciężkie.
Nagle ktoś chwycił mnie za ramie.
Wystraszyłam się niezmiernie. Nerwowo się obruciłam, ale nikgo nie ujrzałam. Ktoś robił sobie żarty, czy co?
Nie myślałam nad tym długo, bo przyjechała taksówka.
***
Przyszedł dzień ślubu Jagody. Mojej najbliższej kuzynki. Ubrałam sukienkę kupioną tydzień wcześniej. 

Uczesałam.



I umalowałam. Tak przygotowana wyszłam, a przed domem czekał na mnie samochód. Jagoda zorganizowała mi transport. Z samochodu wyłonił się przystojny mężczyzna w garniturze.

-Dzień dobry, Pani Cilla? - zapytał.
-Tak.
-To zapraszam - otworzył mi drzwi i uśmiechnął się.
Wsiadłam do czarnego BMW.
Jechaliśmy w totalnej ciszy. Kiedy nagle tajemniczy mężczyzna ją przerwał.
-Jest pani kuzynką Jagody?
-Tak - ucięłam krótko.
-Ja jestem kuzynem jej przyszłego męża. Nazywam się Łukasz.
-Cilla, ale to już wiesz - uśmiechnęłam się.
-No tak, masz ciekawe imię. Skąd jesteś?
-Szwecji.
-I wszystko jasne - zaśmiał się.
Dojechaliśmy na miejsce w samą porę. Weszliśmy do kościoła i zajęliśmy miejsca. Ja z prawej - a on z lewej strony, i tak rozdzieliliśmy się.
*Po uroczystości kościelnej*
Pojechaliśmy na salę weselną. Tan odbyło się wszystko tradycyjnie i potem zaczęła się zabawa. Pierwszy taniec należał do pary młodej. Potem ja zostałam poproszona do tańca. Zrobiliśmy chwilę przerwy i zjedliśmy obiad. Chwila odpoczynku i zaproponowano nam pierwszą zabawę. Były to tak zwane oczepiny. Polega ona na tym, że wokół pani młodej ustawiają się dziewczyny stanu wolnego. Następnie pani młoda zdejmuje welon i za słoniętymi oczami rzuca go do tyłu. Kobiega, która pierwsza go złapie, zgodnie z tradycją w ciągu roku wyjdzie za mąż. Podobnie z panem młodym. Wokół niego ustawiają się kawalerzy. Pan młody na "oślep" wyrzuca do tyłu swoją muszkę, bądź krawat. Szczęśliwiec, który pierwszy złapie powyżej wymieniony przedmiot, będzie kolejnym panem do ożenku. Ale to nie koniec! Nowo wyznaczona Para Młoda musi:
Zatańczyć symboliczny taniec.
Pocałować się (czemu towarzyszą weselne okrzyki: gorzko!, gorzko!)
I zobowiązać się do posprzątania sali weselnej.
No to pierwsze ustawiły się panie i...BUM! Złapałam welon. Wybuchłam śmiechem, a goście zaczęli mi bić brawo.
Teraz przyszła kolej na panów. Ustawili się wokół Antoniego.
Muszka została rzucona i złapana przez...Łukasza! Jeszcze bardziej zaczęłam się śmiać.
Najpierw przysięgliśmy, że posprzątamy salę.
Wspólny taniec. I na sam koniec został nam tylko pocałunek.
Muszę przyznać, że niezły ubaw miałam, chociaż niezaprzeczalnie pocałunek mi się podobał.
Po tym zagrali nam kilka piosenek, abyśmy mogli trochę potańczyć. Zatańczyłam z nowym mężem mojej kuzynki. A kilka kolejnych tańców z Łukaszem.
***
Była już godzina dwudziesta czwarta, a zabawa trwała w najlepsze. Wszyscy byli już kompletnie nawaleni, pomimo Pani Młodej, która była w ciąży i musiała odmówić sobie.
Ja też byłam już trochę dziabnięta.
Aż w końcu urwał mi się film.
*Rano*
Obudziłam się z okropnym kacem.
Nie miałam pojęcia jakim cudem znalazłam się w pokoju, ale mniejsza z tym. Wstałam, a na łóżku obok leżał Łukasz.
Trochę się wystraszyłam, bo w pierwszej chwili go nie poznałam. Kiedy już się skapnęłam, że to on, poszłam do łazienki. Ogarnęłam się. Potem postanowiłam obudzić Łukiego.
-Hej, kolego -powiedziałam, a on leniwie zaczął przecierać oczy.
-Już wstajemy? - powiedział śpiący.
-Ty wstajesz, ja już na nogach.
-Muszę?
-Musisz. No dalej.
-Już, już.
-Czekam na dole. Masz piętnaście minut.
-Rozkaz?
-Rozkaz.
-Ciężko z tobą - zaczął się śmiać.
-Piętnaście minut - powtórzyłam i wyszłam.
Zbiegłam na dół i tam na niego poczekałam.
*Kilka dni później*
Spotykam się regularnie z niedawno poznanym mężczyzną. Łukasz jest zupełnie inny od wszystkich. Opiekuńczy, kochany i troskliwy.
Zaraz mamy iść na spacer.
Miał mi coś ważnego do powiedzenia.
Zbiegłam na dół i ubrałam buty. Następnie wyszłam i po dziesięciu minutach byłam na umówionym miejscu.
-Hej - powiedziałam i przytuliłam go.
-No cześć.
-Gdzie idziemy?
-Może zostaniemy tutaj?
-Czemu nie, ładnie tu.
Staliśmy chwilę w cziszy.
-Co było takie ważne, że musieliśmy się spotkać?
Obrócił się w moją stronę i chwycił za ręce.
-Co ty kombinujesz?
Nie odpowiedział. Zbliżył się do mnie i pocałował.
Stałam kompletnie skołowana i nie wiedziałam co powiedzieć.
-Rozumiem, możesz mi teraz zdzielić.
-Zaskoczyłeś mnie i to bardzo.
-Przepraszam, już od dawna mi się podobasz i to było silniejsze ode mnie.
-Nie przepraszaj - powiedziałam i wbiłam się w jego usta.
Staliśmy tak dłuższą chwilę.
-Możemy wracać? - zapytałam. 
-Oczywiście. 
Nie miałam kompletnie pojęcia, że to tak wszystko się potoczy. 
W głowie jednak cały czas siedział mi Aaron. Niby tyle się nie widzieliśmy, ale ja jednak cały czas miałam go w głowie i czułam ogromną tęsknotę. Powinnam wybić go sobie z głowy. I zająć się tym, co mam teraz. A teraz mam naprawdę dużo i jestem szczęśliwa. Więc nie warto jest to wszystko zaprzepaszczać, prawda? 











Witam Was wraz z trójeczką! ;D 
Trochę musieliście poczekać, ale szkoła to zło i jednym słowem brak czasu daje się we znaki.
Myślę, że warto było czekać.
Zaczyna się dziać. Nowy bohater dużo namiesza. 
I co tu więcej pisać...wszystkiego dowiecie się w kolejnych rozdziałach :) 
Przepraszam za jakiekolwiek błędy. 
Pozdrawiam serdecznie ^-^ 
Weronika ;) 



niedziela, 30 sierpnia 2015

Rozdział drugi.

Wreszcie przyjechała karetka. Wpakowali mnie do niej i pojechaliśmy do szpitala. Cały czas był przy mnie Matt. Teraz pojechał do domu, aczkolwiek powiedział, że przyjedzie. Na miejscu zrobili mi różne badania. Noga okazała się złamana. Myślałam, że wszystko jest okej, ale lekarz stwierdził, że coś go niepokoi i mam poczekać na wynik jeszcze jednych badań. Mężczyzna wrócił po dwudziestu minutach z wynikiem.
Siedziałam jak wryta, tym co przed chwilą usłyszałam. Zaprowadzili mnie na salę, na którą zaraz wparadował zdenerwowany Artur.
-Co się stało?
-Mam raka –powiedziałam ze łzami w oczach.
-Jak…jak to?
-Normalnie…wykryli u mnie jakiegoś guza na żołądku i okazało się, że to nowotwór.
-Ale co teraz?
-Zostaję tu.
-Tu? W Ameryce?
-Tak. Póki co lekarz zalecił mi abym tu została. To tylko przez pierwszy etap leczenia. Później mogę wrócić do Polski.
-Boże…-usiadł obok mnie na łóżku.
-Życie jest okrutne, teraz muszę żyć z tą świadomością, że za jakiś czas pójdę w piach.
-Nie mów tak! Musisz walczyć.
-Nie ma sensu, nowotwór to choroba wykańczająca do końca.
-Lekarz nie powiedział ci czy to nowotwór łagodny czy złośliwy?
-Nie, chociaż to zmienia całkowicie postać rzeczy.
-Zapytać go?
-Poszedł już i będzie jutro przed południem.
-Przynieść ci coś?
-A mógłbyś?
-Jasne!
Wytłumaczyłam mu co ma mi przynieść i gdzie to znajdzie.
Potem wyszedł, a ja zostałam sama gryząc się z myślami.
Lecz po chwili na salę wszedł kolejny gość.
-I co z nogą?
-Złamana.
-Wychodzi pani dzisiaj?
-Nie.
-Zostawili cię na obserwację?
-Tak.
-Okej, to ja będę lecieć. Dowidzenia. 
-Dowidzenia.
Chłopak wyszedł.
Nie chciałam mu mówić o moich problemach, bo po co?
Szczerze mówiąc to na samym początku go skreśliłam.
Wiem jaki jest. Najpierw dziwnym trafem spotyka dziewczynę. Potem rozkochują w sobie. Są tacy kochani i uroczy, do czasu gdy wykorzystują kobietę i na koniec zostawiają. Już nie raz dałam się na takie coś zrobić i powiedziałam sobie, że więcej takiego błędu nie popełnię.
*Jutro*

Obudziłam się wcześnie, bo już o siódmej. Pielęgniarka przyniosła mi leki i śniadanie. Następnie poszłam do łazienki się odświeżyć. Tam przebrałam się.

Potem wróciłam do pokoju.
Tam zastałam coś czego nikt się chyba nie spodziewał. Na stoliku czekał na mnie ogromny bukiet kwiatów i…dwóch panów.
-Co wy tutaj robicie?
-Przyszliśmy do ciebie –oznajmił jeden z nich.
-Ten bukiet to…?
-Jest dla ciebie.
-Z jakiej okazji?
-Na przeprosiny, za ten wczorajszy incydent.
-Dzięki –wydusiłam.
-Nie przedstawiłem się wczoraj, jestem Matthew, a to –wskazał na chłopaka –Aaron.
-Cilla.
-Ładnie, szwedka?
-Otóż to.
-Wychodzisz dzisiaj?
-Dzisiaj? Nie.
-Potrzebujesz czegoś?
-Nie.
-To my będziemy lecieć na trening. Cześć –powiedział Matt.
-Cześć.
Wyszli.
Jeszcze ich mi tutaj brakowało. Nie mam ochoty nikogo oglądać, a co dopiero ich.
Pozostała jeszcze jedna kwestia. Moja praca. Będę musiała to załatwić z szefem. Jakoś się z nim dogadam.
*dwa tygodnie później*

Jestem już w Polsce. Leczenia przebiega pomyślnie. Wszystko jest dobrze, cieszę się najbardziej z faktu, że jak na razie uniknęłam chemii i, że mam szanse na dalsze życie. Teraz czekają nas dwa mecze w Krakowie, a później najprawdopodobniej Rio!
Teraz zaczęłam się przygotowywać na mecz. Pomalowałam się, włosy rozpuściłam i ubrałam.

Stwierdziłam, że aby uniknąć korków muszę wcześniej wyjechać. Tak też zrobiłam.
Moja intuicja mnie nie zmyliła i nie stałam długo na światłach.
Weszłam na salę, na którą zaczynały powoli znosić tłumy.
Ja zasiadłam na moim miejscu, które załatwił mi wujek.
Do rozpoczęcia zostało mi jeszcze trochę czasu.
Oglądałam jak trenują Amerykanie, bo to akurat ich miałam przed sobą.
Musiałam przyznać, że niezłe z nich śmieszki.
Zauważył mnie Aaron. Pomachał, ale ja udałam, że nie zauważyłam.
Starałam się przestrzegać tego zakazu jakiegokolwiek kontaktu z nim. Nadal nie wiem dlaczego karzą mi go unikać, ale jakoś nie specjalnie mnie to obchodzi. Ostatni raz rozmawiałam z nim w szpitalu, a o tym, że mam raka to nie wiedzą nadal. Mało osób o tym wie. I dobrze, nie chcę aby wszyscy o tym plotkowali.
*Po meczu*

Tym razem po długiej i męczącej walce, Polsce udało się pokonać Amerykanów. Kiedy wychodziłam ktoś chwycił mnie za rękę.
-Tym razem mi nie uciekniesz księżniczko –usłyszałam jego głos.
-Puść mnie! –powiedziałam oburzona.
-Dasz się zaprosić na jakiś spacer?
-Nie?
-Dlaczego?
-Bo nie.
-No proszę cię, chodź.
-Rozumiesz znaczenie słowa ”nie”?
-Nie daj się prosić.
-Okej, ale jeżeli usłyszę twoje durne teksty to ulotnię się szybciej…
-Obiecuję, z ręką na sercu –przerwał mi –że ich ode mnie nie usłyszysz.
-Dobra, to leć się przebierać, a ja czekam przed wejściem.
On poszedł do szatni, a ja do wyjścia.
Ogólnie to miałam ochotę sobie pójść, ale nie chciałam być aż taka chamska. Zdziwiłam się, że on tak ryzykuje, bo jednak po meczu ma obowiązek wraz z drużyną wrócić do hotelu, a jeżeli trener się dowie, że mu się spacerków zachciało, to może być nieciekawie. Ale to już jego problem i może na przyszłość będzie miał nauczkę. Nie czekałam na niego długo.
-Jesteś –zdziwił się.
-No, chyba mieliśmy iść na spacer, nie?
-Szczerze to myślałem, że uciekniesz.
-Miałam taki zamiar, ale stwierdziłam, że nie zrobię tego.
-Jednak nie jesteś taką zołzą.
-Idziemy czy będziemy tu sterczeć?
-Idziemy.
Poszliśmy w stronę miasta. Ja znałam Kraków jak własną kieszeń, bo gdyby nie było spędziłam tu pięć lat, kiedy studiowałam.
-Muszę się o to zapytać –powiedział Aaron.
-No?
-Unikasz nas, prawda?
-Nie.
-Widzę przecież!
-Może trochę…słyszałam dużo złego szczególnie o tobie.
-O mnie?
-Ta.
-Ale chyba w to nie wierzysz?
-Możemy znaleźć sobie inny temat? –zapytałam lekko zakłopotana.
-Yhym.
Jakoś dziwnym sposobem rozmowa zaczęła się później kleić, opowiedział mi trochę o sobie. Pośmialiśmy się i spacer zdecydowanie się nam udał. Nie wiem dlaczego wszyscy mnie przed nim ostrzegali, przecież to naprawdę spoko chłopak.
Potem kulturalnie odprowadził mnie do hotelu.
-Dzięki za spacer –powiedziałam.
-Ja dziękuję, że dałaś się na niego wyciągnąć.
Posłałam mu uśmiech.
-Nie widziałem twojego ślicznego uśmiechu od tego zajścia w kawiarni.
-O masakra –zaśmiałam się.
-To kiedy powtórka?
-No nie wiem, zobaczymy.
-Ja lecę, bo trener jak się dowie to mi głowę urwie.
-Okej, to hej –przytuliłam go.
-Cześć –powiedział zadowolony.
Odwróciłam się i odeszłam.
Wróciłam do pokoju. Potem wzięłam prysznic i przebrałam się w piżamę.

Położyłam się do łóżka i słuchając piosenek zasnęłam.






Heja! Na rozdział drugi musieliście trochę poczekać, ale mam nadzieję, że było warto :) Sprawy się skomplikowały co do zdrowia naszej bohaterki. Poznała też kogoś nowego ;) Co do następnego rozdziału to powinien pojawić się we wrześniu, bo teraz szkoła się zacznie i to po prostu jedna wielka masakra! Także do następnego ;3 
Buziaczki, Weronika :* 

wtorek, 25 sierpnia 2015

Rozdział pierwszy.

-Skoro masz coś do mnie, to dlaczego nie powiesz mi tego prosto w twarz?! –wybuchłam oburzona.
-Źle to odbierasz! –próbował się tłumaczyć.
-Ja to źle odbieram?! Najpierw zastanów się, a potem mów! Nie na odwrót! –kończąc to zdanie odwróciłam się na pięcie i odeszłam.
Artur złapał mnie za rękę.
-Przepraszam.
-Dobrze wiesz jak reaguję na takie rzeczy! –powiedziałam ze łzami w oczach.
-Wiem, przepraszam –przytulił mnie do siebie.

-Okej? -zapytał.
-Okej – skinęłam twierdząco głową.
Otarłam łzy i poszłam do łazienki poprawić makijaż.
Znowu to samo. To wszystko wraca do mnie. Ten ból. Jest ciężko.
-Cilla, już? –usłyszałam męski głos zza drzwi.
-Tak, już wychodzę –powiedziałam moim łamanym polskim.
***

Wpakowaliśmy się właśnie do autobusu i jedziemy na trening. Wujek pierwszy raz zabrał mnie do USA. Od zawsze tu chciałam przyjechać.
Po dwudziestu minutach byliśmy na miejscu. Weszliśmy na halę. Ja oczywiście trzymałam się wujka, Artur dzisiaj się nie popisał i nie miałam ochoty z nim rozmawiać. Kiedy wchodziliśmy na boisko, swój trening kończyła właśnie drużyna z USA. Widząc jak kilku z nich zerka na mnie co jakiś czas, na moich ustach pojawiał się uśmiech. Bawiło mnie to po prostu. Kiedy w końcu zeszli z boiska mogliśmy zacząć trening.
*Dwie godziny później*

-Nadal jesteś na mnie zła? –zapytał prosto z mostu Szalpuk.
-Tak.
-Przeprosiłem przecież!
-Myślisz, że zwykłe „przepraszam” wystarczy?!
-Ile razy mam cię przepraszać?!
-Aż do skutku! Jeszcze to twoje głupie wypominanie!
-Co mam zrobić żebyś mi wybaczyła?
-Nie wiem. Teraz to najlepiej zejdź mi z oczu!
Jak powiedziałam tak zrobił. Wyszedł trzaskając drzwiami.
Za dużo tego na dziś. Trzeba pójść spać i odpocząć.
Zmyłam makijaż, przebrałam w piżamę i walnęłam na łóżko.
*Rano*

Obudziłam się około godziny ósmej. Wstałam, zjadłam coś i poszłam do łazienki, a tam umyłam się, umalowałam i ubrałam.

Następnie wyszłam z pokoju i postanowiłam pójść na miasto.
Potrzebowałam dziennej dawki kawy, więc postanowiłam udać się do najbliższej kawiarni.
Ze względu na wczesną porę zastałam tam tylko dwóch mężczyzn. Podeszłam do lady i złożyłam zamówienie, które otrzymałam po dziesięciu minutach. Odwróciłam się i BUM! Wylałam kawę na jakiegoś faceta…
-Matko! Przepraszam pana! –wykrzyczałam.
-Nic nie szkodzi –uśmiechnął się.
-To zdecydowanie nie jest mój dzień…
-Nic się przecież nie stało! Może odkupić ci kawę?
-Och…przecież to moja wina, a ty chcesz mi jeszcze kawę odkupywać…
-Oj tam, plamę się spierze! To co? Kolejna latte?
Uśmiechnęłam się do niego szeroko.
-Może dosiądziesz się? –zapytał wskazując palcem na stolik.
-Przepraszam, ale muszę uciekać. Jeszcze raz dziękuję i przepraszam.
Powiedziałam i wyszłam.
Wróciłam do hotelu. Na samym wejściu spotkałam Artura.
-Czekaj, czekaj –chwycił mnie za rękę.
-Co chcesz?
-Nadal jesteś na mnie zła?
-Tak.
-Ale…
-Żartowałam. Ale jeszcze raz takie coś, a urwę ci głowę!
-Dobrze, dobrze…

Po rozmowie wróciłam do pokoju i posprzątałam trochę i zaczęłam zbierać, bo jedziemy zaraz na trening. 
***
Podjechaliśmy autobusem na miejsce. Wysiedliśmy i migiem na halę. Kiedy my wchodziliśmy, obiekt akurat opuszczali Amerykanie. Zdziwiłam się gdy zobaczyłam chłopaka, na którego wylałam dzisiaj kawę! Wiedziałam, że gdzieś wcześniej go widziałam! Niestety nie mogłam sobie przypomnieć gdzie...chłopka uśmiechnął się do mnie, a ja najzwyczajniej go minęłam. To był zwykły przypadek, nie wiem czy on liczył na coś innego. No nic.
-Co on się do ciebie tak szczerzył? -rzucił Artur. 
-Wróć i się go zapytaj. 
-Mam to serio zrobić? 
-Nie...wylałam dzisiaj na niego kawę. 
Chłopak zaczął się śmiać. 
-Szalpuk! -pacnęłam go ręką. 
-No co? 
-To nie jest śmieszne! 
-A właśnie, że jest! 
Pokręciłam tylko głową. 
*Po treningu* 
-Cilla, możemy pogadać? -zapytał mój wujek. 
-Tak. 
-Mam do ciebie prośbę, uważaj na tego Aarona, a najlepiej nie zadawaj się z nim. 
-Nie rozumiem, przecież ja go nawet nie znam. Wujku, skąd masz takie informacje? 
-Ja? Ten...
-Artur się wygadał, prawda? 
-Tak. 
-A to pierdoła! -rzekłam i odeszłam od niego. 
Pobiegłam go poszukać. 
Zapukałam do drzwi jego pokoju. Otworzył mi po chwili. 
-Czy ty nie umiesz trzymać języka za zębami?! 
-O co ci chodzi? 
-Po co gadasz mojemu wujkowi o Aaronie?! 
-Bo martwię się o ciebie! 
-Ja go nawet nie znam! 
-Więc po co ta cała afera? 
-Nie lubię jak ktoś wtrąca się w moje sprawy! 
-Błagam cię, możemy się już nie kłócić? Coraz częściej się sprzeczamy.
-Wiem...przepraszam, rozumiem, że chciałeś zrobić to dla mojego dobra. Jednego nie rozumiem. 
-Czego? 
-Dlaczego mam się z nim nie zadawać? 
-To nie jest chłopak dla ciebie. 
-Dlaczego? 
-Bo nie. 
-Dobra, niech ci będzie. Idę szykować się na mecz. 
W pokoju poprawiłam lekko makijaż i przebrałam:

*Po meczu* 
Wygrali Amerykanie wynikiem trzy do zera. Kiedy kibice się już prawie rozeszli, musieliśmy jeszcze chwilę zostać. Kiedy stałam i rozmawiałam z Karolem i Andrzejem wpadł na mnie jakiś mężczyzna i lekko mówiąc staranował mnie...
-Przepraszam panią najmocniej! 
-Ruszasz się to ty jak słoń w stanie porcelany...Halo, może ktoś mi pomoże wstać? 
Wysoki, przystojny i dobrze zbudowany mężczyzna. Tak, to Matthew Anderson. 
-Ał! -krzyknęłam gdy mnie podnosił. 
-Co się stało? 
-Noga mnie strasznie boli. 
-Może zawieźć cię na pogotowie? 
-Dobrze by było. 
-Mamy tylko problem...
-Mianowicie? 
-Nie mam tu auta. 
-To zadzwoń może na pogotowie? Przyjadą karetką...
W telefonie wybił numer. Wyjaśnił wszystko, a funkcjonariusze powiedzieli, że trzeba poczekać do pół godziny. No dobra. 
Nie przypuszczałam, że wszystko skończy się zupełnie inaczej niż myślałam...







Hej! Powitałam Was z rozdziałem pierwszym. Miał pojawić się wczoraj, ale plany się nieco zmieniły i jest dzisiaj :D Mam nadzieję, że spodobał się Wam :) 
Buziole, Weronika :*  
                                                                                                                                        

niedziela, 23 sierpnia 2015

Prolog.

Życie. Dla jednych dar, dla innych wręcz przeciwnie. Tak naprawdę, to sami nie wiemy czego konkretnie od niego oczekujemy. Żeby być szczęśliwym? Bogatym? Znaleźć swoją jedyną miłość? A może jeszcze coś innego? Wiem jedno, pytań jest milion, a odpowiedzi zero. Ludzie chcąc dążyć do perfekcji zapominają o jednym-nikt nie jest idealny. Świat jest kolorowy, a po środku niego szara ja. Tak, ja…osierocona szwedka. Moi rodzice zginęli w pożarze, chcąc uratować mnie. Nadal nie mogę sobie tego wybaczyć. Codziennie kiedy zasypiam mam ten okropny widok przed oczami. Mała, spanikowana i kompletnie bezradna dziewczynka stojąca przed ogromnym budynkiem, który stał cały w płomieniach. To wszystko działo się tak szybko. Kilka chwil i było po wszystkim. Potem zabrali mnie do szpitala. Badania i opatrzenie oparzeń. Kiedy było po wszystkim lekarze nie wiedzieli co ze mną zrobić, więc zadzwonili do najbliższego domu dziecka. Tam spędziłam swoje dzieciństwo. Zawsze byłam inna od innych dzieciaków. Spokojna, opanowana, cicha i kreatywna. Za te cechy chyba lubiły mnie wychowawczynie ze sierocińca. A co słychać teraz u mnie? Mieszkam w Polsce. W zasadzie wszystko ułożyło się dzięki mojemu wujkowi. On zawsze mi pomaga. Niewiarygodne jak jedna osoba potrafi zmienić nasze życie. Tak właśnie było z wujkiem Stephanem. Wszystko zaczęło się od tego paskudnego wypadku, do którego nie chcę wracać. Powiem tyle, że sprawca tego strasznie mnie zranił i zrobił dziurę w psychice na całe życie. Aczkolwiek wiem, że zapłacił za to surowo. Wujka Antigę poznałam całkiem przypadkiem. Spotkałam go i jego podopiecznych na siłowni. Ja wychodziłam akurat z sali fitness. Niezaprzeczalnie najlepiej dogaduję się z Arturem. Mimo iż między nami jest różnica wieku, to on jest osobą, której ufam. I wszystko zaczyna się od tego…




Witam Was wraz z króciutkim prologiem :) Rozdział pierwszy powinien pojawić się jutro ;) Mam nadzieję, że spodobał Wam się i zostaniecie ze mną na dłużej :) 
Buziaczki, Weronika :*